Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ginące zawody i drugie życie przedmiotów z duszą

Redakcja
Pracownia obuwnicza Kamiński
Pracownia obuwnicza Kamiński Bartek Syta
Złotnicy, zegarmistrze, optycy, grawerzy i brązownicy - warszawski Cech skupia ponad 50 mistrzów i czeladników. Są to głównie rzemieślnicy prowadzący od kilku pokoleń rodzinne pracownie. Jaki los czeka małe zakłady?

Historia warszawskich rzemieślników skupionych w Cechu sięga aż 1516 roku. Wtedy przyznano im statut Cechu Złotników Starej Warszawy. W 1752 roku powstał Cech Zegarmistrzów, a w 1789 Cech Brązowników i Mosiężników.

Warszawscy rzemieślnicy zawsze byli mocno związani z miastem i jego historią. W trudnych powojennych latach czynnie włączyli się w odbudowę i renowację zniszczonych pomników. W 1948 roku wykonali insygnia rektorskie dla władz Uniwersytetu Warszawskiego. Spektakularnym wydarzeniem było wykonanie w 1974 roku przez członków Cechu zegara wieżowego dla odbudowanego Zamku Królewskiego.

Niestety, od kilkunastu lat kolejne profesje wykonywane przez rzemieślników trafiają na listę „ginących zawodów”. Z mapy stolicy znikają małe pracownie. Są zamykane, bo albo brakuje chętnych do kultywowania rodzinnych tradycji rzemieślniczych, albo klientów, którzy wybierają tańsze masowe produkty.

Pracownia obuwnicza Kamiński
Pracownia obuwnicza KamińskiBartek Syta

Pracownia obuwnicza Brunona Kamińskiego

Robili kiedyś buty dla Jana Pawła II

- Kilkadziesiąt lat temu na ulicy Chmielnej i Nowym Świecie co krok można było znaleźć pracownie szewców, krawców i kuśnierzy. Teraz prawdziwe warsztaty rzemieślnicze w całej Warszawie można policzyć na palcach - mówi Jacek Kamiński, mistrz szewski, który od 35 lat zajmuje się szyciem obuwia. W 1994 roku przejął po wuju Brunonie Kamińskim pracownię szewską, w której powstały buty m.in. dla Jana Pawła II.

Choć ceny ręcznie szytych butów wahają się od 1000 do 3000 zł, to mistrzowie szewcy nie mogą pochwalić się znacznymi dochodami. - Kiedyś przykładało się znacznie więcej wagi do jakości i wykonania butów. Teraz stawia się na produkcję masową, a klienci szukają z reguły jak najtańszych ofert - podsumowuje Jacek Kamiński. I dodaje: - Nasz zawód zamiera, bo jest to trudna profesja, która wymaga kilku lat nauki, do tego oczekiwania klientów znacznie się zwiększają. Ludziom wydaje się, że lepiej opłaca się coś wyrzucić i kupić nowe, niż próbować to naprawiać.

Pracownia obuwnicza Kamiński
Pracownia obuwnicza KamińskiBartek Syta

Pracownia obuwnicza Brunona Kamińskiego

Mała popularność ich profesji i brak chętnych do kontynuowania zawodu to nie są jedyne problemy warszawskich rzemieślników. Bywa, że ze względu na stale podwyższane czynsze w lokalach są oni zmuszani do zamknięcia pracowni działających od dziesięcioleci. - Niestety, urzędnicy podchodzą do sprawy wynajmu lokali bardzo komercyjnie. Rzemieślnicze pracownie przegrywają w konkurencji z sieciowymi kawiarniami czy bankami. Wielu z członków naszego cechu to już osoby wiekowe, dlatego często przedstawiciele cechu wspierają ich w negocjacjach z władzami dzielnicy i pomagają w objaśnieniu zawiłych spraw administracyjnych i księgowych - wyjaśnia Marek Drzażdżyński, starszy Cechu.

Drugie życie przedmiotów
Mimo licznych problemów zakłady rzemieślnicze nie świecą pustkami. Do pracowni zegarmistrzowskiej przy ul. Francuskiej 27 coraz częściej zaglądają nie tylko stali klienci, ale także młodzi ludzie, którzy doceniają urok tradycyjnych zegarków. - Czasami trafiają do mnie stuletnie pamiątki, odziedziczone po dziadkach albo pradziadkach, które dostają drugie życie. Takie zegarki wykonane są z zupełnie innych materiałów i dlatego potrafią przetrwać nawet dziesiątki lat i sprawiają, że ich posiadacz czuje się wyjątkowo - mówi zegarmistrz.

Warszawiacy powoli zaczynają wracać do tradycji i doceniają rodzinne pamiątki. - Medalik czy pierścionek z wygrawerowanymi życzeniami ma zupełnie inną wartość, nawet jeśli kupiony jest w zwykłym sklepie, a nie u znanego jubilera - mówi Mariusz Michalak, mistrz grawerski, który od 1975 roku prowadzi pracownię grawerską przy ulicy Żurawiej 2.

Zakład gorseciarski
Zakład gorseciarskiSzymon Starnawski

Zakład gorseciarski na Grochowskiej wiele razy był opisywany w prasie

Gorset szyty na miarę

Zakład gorseciarski przy Grochowskiej działa nieprzerwanie od 1968 roku. Założyła go Maria Jakubowicz, teraz rodzinną tradycję kultywuje jej córka Aldona Jankowska, z wykształcenia… bibliotekoznawca, która od zawsze towarzyszyła w firmie mamie.

Pracownia Aldony Jankowskiej specjalizuje się przede wszystkim w sprzedaży oraz projektowaniu i szyciu na miarę biustonoszy i gorsetów. Tych ostatnich z roku na rok przygotowuje coraz mniej. - Praca jest ciężka, ale bardzo ją lubię. Daje mi ogromnie dużo satysfakcji - mówi pani Aldona. - Zaczynałam jako młoda dziewczyna, pomagając mamie szyć pętelki go guziczków. Zawodu uczę się przez całe życie, a i tak zdarza mi się, że czegoś nie potrafię wykonać - dodaje.

Biustonosze wykonywane są z naturalnych materiałów, najczęściej jest to przewiewna bawełna. - Staniki są z cienkiego płótna, czasem do wykończenia używamy koronek. Dzięki temu są lekkie i delikatne. Wszystko zależy już od tego, czego życzą sobie klientki. Panie z dużym biustem zamawiają też staniki plażowe. Są wtedy wykonywane z kolorowego płótna - wyjaśnia gorseciarka.

Stałe klientki

Zaletą takich staników jest to, że nie tylko biust, ale cała figura prezentują się w nich bardzo zgrabnie. Szczególnie widoczne jest to u kobiet i dziewcząt, które mają szczupłą talię i duże piersi. Ramiączka nie są z gumy tylko z materiału, bez możliwości regulacji.

Na uszycie jednego stanika pani Aldona potrzebuje nawet dwóch dni. Każdy element jest przygotowywany ręcznie. Za stanik trzeba zapłacić od 150 do około 400 zł. Średnia cena to 250 zł. Koszt zależy od materiałów, czasu potrzebnego na wykonanie oraz tego, czy jest na przykład zapinany z przodu, czy z tyłu. Kolejka oczekujących jest bardzo długa. Na stanik trzeba czekać kilka miesięcy.

Zakład gorseciarski
Zakład gorseciarskiSzymon Starnawski

Pani Aldona Jankowska przy pracy

Klientki, które raz skorzystały z usług gorseciarki, często wracają po kolejny szyty na miarę stanik. Są to zazwyczaj osoby starsze, od lat przyzwyczajone do szytej bielizny, ale pojawiają się też młode dziewczyny, przyprowadzane czasem przez matki. Zasadniczo, wszystkie panie odwiedzające zakład gorseciarski łączy duży biust lub nietypowa figura, wymagająca indywidualnego dopasowania bielizny. Klientkami są zarówno kobiety mieszkające po sąsiedzku, jak też specjalnie przyjeżdżające tu z innych miast lub nawet zza granicy. - Niektóre panie przychodziły już do mojej mamy, teraz staniki zamawiają u mnie - mówi właścicielka zakładu.

Niestety, pani Aldona nie ma swojej następczyni.

- Nikt po mnie nie przejmie pracowni. Z tego co wiem, są jeszcze gorseciarki w Łodzi, Krakowie, Poznaniu czy Toruniu, ale to zawód, który wymiera - przyznaje.

Pracownia lamp Magedi
Pracownia lamp MagediEwelina Wójcik

Edward Magdziarz w pracowni przy Targowej

Lampy z warszawskiej Pragi

Swojego następcy nie ma również pan Edward Magdziarz, który od 44 lat wykonuje niezwykłej urody lampy. Repliki Tiffany'ego oraz lampy w stylu art déco, które wyszły z jego pracowni, znalazły uznanie na całym świecie.
Swoją przygodę z lampami witrażowymi pan Edward Magdziarz rozpoczął w 1971 roku w Londynie. Zachwycił się małą pracownią wykonującą repliki lamp Tiffany'ego. Po powrocie do Polski założył zakład artystyczny na Pradze, w którym do dziś powstają prawdziwe dzieła sztuki. - Wydawało mi się, że to będzie coś, co będę lubił robić i co będzie mi sprawiać ogromną satysfakcję - mówi w rozmowie z nami pan Edward.

W londyńskiej pracowni udało mu się zobaczyć technikę powstawania lamp. Tworzenie lamp witrażowych to bardzo żmudna praca. Każdy element szkła owija się specjalną folią miedzianą, później na formach elementy układa się jeden obok drugiego i lutuje cyną. - Musiałem nauczyć się wycinać szkło. Całą resztę umiałem, bo z wykształcenia jestem elektronikiem i z precyzyjnym lutowaniem miałem styczność na co dzień - opowiada.

Pracownia lamp Magedi
Pracownia lamp MagediEwelina Wójcik

Repliki lamp Tiffany'ego

Każda lampa to wiele godzin pracy. Najbardziej skomplikowane składają się nawet z dwóch i pół tysiąca elementów. Każdy z nich ma swój numer. Każdy trzeba wyciąć ze szkła, dopasować, oprawić miedzianą taśmą, a na koniec zlutować. Na Targowej powstają również podstawy lamp. Wykonywane są z mosiądzu, który jest potem patynowany na brąz lub śniedź.

W czasach największego zainteresowania lampami pan Edward zatrudniał kilkanaście osób. Teraz w jego pracowni zatrudnione są cztery. Salony z jego niezwykle kunsztownymi lampami mieściły się na Nowym Świecie oraz w Brukseli i Londynie. - W dobie Internetu nie opłaca się utrzymywać stacjonarnych galerii, dlatego zamknęliśmy nasze punkty. Ale nadal nasze lampy wysyłamy w świat - mówi Edward Magdziarz. Sam od kilku lat jest już na emeryturze, ale bez pracy żyć nie umie, dlatego wciąż prowadzi pracownię przy ul. Targowej 18.

tekst: Barbara Woźnica, dziennikarka portalu warszawa.naszemiasto.pl

od 12 lat
Wideo

echodnia Ksiądz Łukasz Zygmunt o Triduum Paschalnym

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto