Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zgorzelecka mafia lat 90-tych. Rozmowa z Patrykiem Szulcem, współautorem książki o Carringtonie, czyli "królu spirytusu"

Justyna Orlik
Justyna Orlik
Carringtona i Lelka w Zgorzelcu nikomu nie trzeba przedstawiać. W latach 90-tych to oni odpowiadali za przemyty, zlecone zabójstwa i zaginięcie osób. Rozmawiamy z Patrykiem Szulcem, współautorem książki "Świadek koronny. Sprzedał Carringtona, króla spirytusu" o Dariuszu Z., który zeznawał przeciwko członkom zorganizowanej grupy przestępczej i wyjaśniał dziennikarzowi sposób działania lokalnych struktur mafijnych.

Patryk Szulc na stałe współpracuje z Onetem i czasopismem Fakt. Magazyn Śledczy. Od lat zajmuje się dziennikarstwem śledczym, a temat mafii w Polsce jest mu bardzo bliski. Dwa lata temu wspólnie z żoną wydał książkę, w której głównym bohaterem jest świadek koronny, zeznający przeciwko bossom zgorzeleckiej mafii. Opowiada w niej o przemycie, zleconych zabójstwach, wojnie zgorzeleckiej i podkładanych bombach. To m. in. jego zeznania przyczyniły się do skazania gangsterów należących do grup Zbigniewa M. ps. Carrington czy Jacek B. ps. Lelek. Ten ostatni sam trafił za kratki na 15 lat. Świadek koronny Dariusz Z. do dziś ukrywa swoją tożsamość. Nie wiadomo, jak wygląda, ile ma lat, czy przeszedł operację plastyczną i czym zajmuje się zawodowo. Co wiemy?

Co interesującego opowiedział Panu świadek koronny Dariusz Z. w trakcie rozmowy, która przyczyniła się do publikacji ponad 200-stronicowej książki?

Dariusz Z. został świadkiem koronnym przy sprawie Carinngtona, ale też przy sprawach pomniejszych grup, które dla niego działały. Pierwsza z tych grup specjalizowała się w napadach i była kierowana przez brata Zbigniewa M. (ps. Carrington), czyli Ryszarda M. (ps. Azja). Druga grupa zajmowała się handlem narkotykami i kierował nią już nieżyjący Jan M. (ps. Gruby Janek). Dariusz Z. działał zarówno w jednej, jak i drugiej grupie. Zajmował się napadami i narkotykami. Otrzymał też propozycję dokonania zabójstwa na zlecenie, co było charakterystyczne dla grupy zarządzanej przez Carringtona. Większość konfliktów rozwiązywano w ten sposób i wiele z nich do dziś nie zostało rozliczonych. Ofiary zabójstw są traktowane jako osoby zaginione, a mówimy tu o przeszło 20 osobach. To te, o których miał wiedzieć Dariusz Z., bo mogło być ich więcej.

Rozmowa z Dariuszem Z. świadkiem koronnym

Czy Dariusz Z. jest dla pana wiarygodny? Po historii Masy w mediach wielu ludzi ma wątpliwości czy poważnie traktować instytucję świadka koronnego. Jak jest w przypadku Pana rozmówcy?

Miałem możliwość współpracować i z Masą i Dariuszem Z. Znam ich obu i obaj, mimo przytyków medialnych, procesowo są wiarygodni. Sąd Najwyższy nie podważył zeznań Masy jako świadka koronnego i żaden wyrok nie został w ten sposób uchylony. To, że później różne osoby wdawały się w internetowe wojenki to jedno, ale to, co jest potwierdzone materiałem dowodowym i na podstawie czego zapadły prawomocne wyroki, to drugie. Jeżeli chodzi o Dariusza Z., został on świadkiem koronnym dwa tygodnie po Masie. To był sierpień 2000 roku, a sama instytucja świadka koronnego była świeża. Pamiętajmy, że świadkowie koronni w Polsce zaczęli się pojawiać gdzieś od 1998 roku. Dariusz Z. został świadkiem koronnym, bo po pierwsze zlecono mu zabójstwo, którego nie chciał popełnić, a po drugie, planowano zamach na jego życie. Wraz z grupą kilku osób miał dokonać napadu, ale spóźnił się na spotkanie. Dopiero później dowiedział się, że w tym dniu przygotowano bagażnik, wyścielony folią, na jego własne zwłoki.

Dlaczego próbowano zabić Dariusza Z., który działał w dwóch grupach zarządzanych przez Carringtona? I skąd pewność, że mówi prawdę?

Odpowiadając na pierwsze pytanie, to między innymi dlatego, że kilka razy unikał przyjęcia zleconego zabójstwa. Powoli podejrzewano też, że może współpracować ze służbami. Na spotkanie w sprawie rzekomego napadu nie pojechał, ale kiedy dowiedział się o tym, że chciano go zabić, zdecydował się na przyjęcie statusu świadka koronnego. To była dla niego droga w jedną stronę. Mógł albo zdecydować się na rozbicie struktury i ujść z życiem, albo czekać aż środowiska przestępcze go dopadną i zabiją. Nie miał wtedy zbyt wiele do stracenia. Od 2000 roku do dziś jest świadkiem koronnym. Tutaj również nikt sądownie nie podważył jego wiarygodności. Wielokrotnie zapoznawałem się z aktami spraw, rozmawiałem z policjantami i byłymi gangsterami z Dolnego Śląska i te historie uzupełniają się z historiami przedstawionymi przez Dariusza Z. Nie mam wątpliwości, co do tego, że w tym kontekście mówił prawdę. Poza tym, on sam nie szuka atencji w mediach.

Zupełnie inaczej przedstawia się historia Masy, który w pewnym momencie stał się bardzo medialny i zaczął nawet pokazywać twarz. Czy to nie podważa instytucji świadka koronnego?

Masa w sposób niedosłowny zaczął pokazywać swoją twarz, bo w pełni jej nigdy nie ujawnił. Nawet, jeżeli pojawiały się zdjęcia z lat 90., to proszę mi wierzyć, że on dzisiaj wygląda zupełnie inaczej niż 30 lat temu. Na zdjęciach bardziej bieżących, na których było widać jego twarz, zawsze miała miejsce pikselizacja twarzy lub pojawiał się czarny pasek na oczach. Nigdy nie ujawnił całego wizerunku. Za to kiedyś wypłynęły inne dane Masy - za sprawą jednego z asesorów komorniczych. Reakcja Centralnego Biura Śledczego Policji była wówczas natychmiastowa, bo to nigdy nie powinno mieć miejsca. Masa dawniej udzielał się bardzo medialnie. Współtworzył książki z dziennikarzem śledczym Arturem Górskim i występował też w wywiadach na moim kanale YouTube "Mafia to nie tylko Pruszków". Być może pewne historie były dostosowywane na potrzeby medialne, ale to jest też kwestia tego, że trochę inaczej opowiada się o czymś dziennikarzowi, a inaczej zeznaje się w sądzie. Fakty i dowody zawsze pozostają jednak faktami i dowodami.

Czy Masa nie zrobił sobie przypadkiem z instytucji świadka koronnego własnego sposobu na biznes?

Na pewno czerpał korzyści finansowe z wydania książek, bo miał jakiś ustalony procent z ich sprzedaży i swoje na nich zarobił, ale nie znam szczegółów i nie chcę się w nie wdawać. Jeśli chodzi o wywiady ze mną, to żadnej odpłatności za nie nie było. Myślę, że w pewien sposób była to transakcja wiązana między Masą a mediami. Tytuły zapewniały sobie większą oglądalność, a Masa mógł promować siebie i wydawane książki. I z jednej strony chapeau bas dla niego, że przez cały ten czas udało mu się nie zdradzić swojego wizerunku, ale z drugiej wiadomo, że popełnił pewne błędy, o których sam potem mówił. W 2018 roku głośno było o jego zatrzymaniu. Usłyszał zarzuty. Postępowanie w jego sprawie wciąż się toczy. Po wyjściu na wolność udzielił tylko jednego wywiadu dla Onetu i od tamtej pory nie pojawia się w mediach.

Czy myśli Pan, że współwięźniowie dali mu to do zrozumienia, czy to raczej efekt dwuletniego odizolowania?

To raczej jego własne refleksje. Miał czas na to, żeby te rzeczy przemyśleć. Jako świadek koronny przebywał w izolacji w więzieniu, więc nie było takiej możliwości, żeby zawierał nowe znajomości. Poza tym, na pewno interweniowali funkcjonariusze z CBŚP, którzy różne kwestie mu wyjaśnili i postawili warunki, więc z życia publicznego musiał się wycofać. Sam przyznał, że popełnił błędy i nie ma zamiaru już do tego wracać.

A czy Dariusz Z., świadek koronny w sprawie Carringtona, czerpie jakieś profity z wydanej przez Państwa książki?

Jako jednemu ze współautorów książki przysługuje mu umownie pewne wynagrodzenie, ale w praktyce książka ani nam, ani jemu nie przyniosła żadnych zysków poza wstępną opłatą na pracę nad książką. Dariusz Z. po opowiedzeniu nam tej historii nigdzie medialnie się nie udzielał. W ramach promocji książki udzielił wywiadu na moim kanale na YouTube i to wszystko. Nie chciał też nigdy egzemplarza książki na swojej półce, bo - jak sam tłumaczył - zerwał z mafijną przeszłością. Zależało mu na tym, żeby aktualne środowisko (znajomi i rodzina) nie wiedziało, czym kiedyś się zajmował. To też pokazuje jego podejście. Nigdy nie pchał się na świecznik.

Co może nam Pan powiedzieć o aktualnym życiu świadka koronnego?

Niewiele. Przez pewien czas państwo płaciło na jego utrzymanie, ale na etapie, kiedy zapadły wyroki w sprawach i Dariusz Z. przestał być "potrzebny" prokuraturze, musiał zorganizować sobie życie na własną rękę. To nie jest tak, wbrew obiegowej opinii, że państwo dożywotnio co miesiąc płaci mu pieniądze, więc można tym samym uspokoić podatników. Wiem, że Dariusz Z. pracuje legalnie i poświęca temu całkiem dużo czasu, aby mógł uczciwie i normalnie funkcjonować.

Czy ktoś kiedykolwiek po tym, jak został świadkiem koronnym próbował targnąć się na jego życie?

Myślę, że na początku mogły być takie próby, ale w naszym kraju nigdy nie doszło do skutecznych zamachów na świadków koronnych, choć zdarzały się zabójstwa członków rodzin - żon czy dzieci. Niemniej jednak, po wydaniu naszej książki pojawiły się próby dotarcia do nas, a w konsekwencji do Dariusza Z. Kontaktowali się z nami członkowie rodzin byłych gangsterów, którzy próbowali opowiedzieć nam swoją wersję wydarzeń, ale po weryfikacji okazywało się, że numery ich telefonów są zarejestrowane na inne osoby niż te, za które się podają, a część z osób jest poszukiwana przez policję. Każda z tych prób była zgłaszana do Centralnego Biura Śledczego Policji. Z Dariuszem Z., aby dbać o jego bezpieczeństwo, zawsze spotykaliśmy się poza miejscem jego zamieszkania. I on i my musieliśmy tam dojechać, więc nie wiedzieliśmy, gdzie przebywa na stałe. Do dziś tego nie wiemy.

Czy prokuratura prowadzi jakiekolwiek śledztwo, w którym kolejne zeznania Dariusza Z. byłyby przydatne?

Świadek koronny powoływany jest do konkretnego postępowania. To nie jest tak, że można go wykorzystywać do losowych postępowań. Dariusz Z. jest dziś kimś w rodzaju "emerytowanego świadka koronnego". Posiada status świadka koronnego i jeżeli pojawi się potrzeba jego ponownego powołania, to tak się stanie i z tego, co wiem, wtedy nie może odmówić swojego udziału w śledztwie. Według mojej wiedzy na obecnym etapie w prokuraturach nie toczą się jednak postępowania, w których jego wiedza mogłaby być przydatna, ale organa ścigania posiadają szeroką wiedzę operacyjną nt. niewyjaśnionych spraw z lat 90., więc nic nie jest przesądzone.

Jak dużo jest takich niewyjaśnionych spraw, w których zeznania Dariusza Z. mogłyby przyczynić się do skazania kogokolwiek?

Sporo i one dotyczą głównie zaginięć i zabójstw osób, które miały miejsce na tym terenie, a których ciał do dziś nie udało się znaleźć. Gangsterzy w latach 90. często swoje ofiary wywozili do lasu, później wrzucali je do dołu, a następnie zasypywali workami wapna. To sprawiło, że tak trudno do dziś znaleźć ciała. Operacyjnie wiadomo, że większość z tych osób nie żyje, ale nie można tego udowodnić, m. in. dlatego, że nie znaleziono zwłok. Pewnych spraw niestety długo nie uda się wyjaśnić, o ile w ogóle to możliwe, choć w kilku z nich brakuje naprawdę niewiele, aby wskazać winnych. Osoby podejrzewane o popełnienie przestępstw do końca życia będą musiały żyć ze świadomością, że w każdej chwili prawda może wyjść na jaw.

Wielu przestępców, związanych niegdyś ze środowiskiem mafijnym Zgorzelca, dorobiło się w latach 90-tych i dziś prowadzi legalne biznesy. Czy Dariusz Z. o tym wspominał?

Oczywiście i można to też łatwo zweryfikować w rejestrach przedsiębiorców. Nie jest to tylko domena Dolnego Śląska. To, że przestępcy prowadzą legalne interesy wynika również z tego, że zostali już za pewne czyny pociągnięci do odpowiedzialności i odbyli kary, więc nie można drugi raz sądzić ich za to samo i mają prawo do normalnego, legalnego życia. A jeśli do tej pory nie są rozliczeni z jakiejś działalności przestępczej, to tylko dlatego, że nadal brakuje elementów układanki, które spowodowałyby, że trafią za kratki. Przestępcami do dziś interesuje się jednak policja, ale to nie jest oczywiście tak, że radiowóz stoi pod ich domami przez 24 h na dobę. Podlegają wyrywkowej kontroli.

Jacek B., pseudonim Lelek, w 2019 roku został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze, ale dziś przebywa już na wolności. Został niedawno zaproszony do udzielenia wywiadu dla jednego z twórców kanału na YouTube. Zarzuca w nim mediom, że mówią nieprawdę i niewiele tak naprawdę wiedzą o zgorzeleckiej mafii. Podważa też zeznania świadka koronnego. Co Pan o tym myśli?

Rzeczywiście Lelek był zatrzymywany do sprawy, związanej z wyłudzaniem podatku VAT na dużą skalę. Odzyskał wolność, ale z tego co wiem, nadal toczy się postępowanie w tej sprawie, choć nie mam wiedzy, czy on sam ma postawione zarzuty. Pojawianie się Lelka w mediach i przedstawianie własnej wersji zdarzeń mnie nie dziwi. Ma do tego prawo, z którego korzystają również inne osoby z tego środowiska oraz dziennikarze. Która wersja jest prawdziwa? Ciężko wyrokować. Ja, w swojej pracy dziennikarskiej i ocenie tych sytuacji, bazuję zawsze na kilku niezależnych źródłach. Przede wszystkim na prawomocnych wyrokach sądowych i aktach spraw. Materiały, które przedstawiłem w swojej książce są w tym kontekście wiarygodne. Lelek był uczestnikiem tych wydarzeń, więc na pewno wie więcej, ale nie zapominajmy, że każdy będzie próbował przedstawić siebie w jak najlepszym świetle. Myślę, że prawda leży gdzieś pośrodku. Co do samego Lelka i jego ostatniego zatrzymania - z moich informacjach wynika, że Lelek mieszkał i prowadził działalność biznesową we Wrocławiu. Podobno miał pod zarządem jakiś hotel. Czy to był jego hotel, czy był w nim tylko managerem? Tego nie wiem. Dość powszechnie wiadomo natomiast, że biznes miał być powiązany z wrocławskimi prawnikami.

Ile lat Lelek spędził w więzieniu za działalność przestępczą w Zgorzelcu z początku lat 90-tych?

Był skazany na 15 lat pozbawienia wolności za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrojnym i zlecenie zabójstwa Carringtona. W 2016 roku wyszedł na wolność po odbyciu praktycznie całej zasądzonej kary.

A czy kiedykolwiek rozmawiał Pan z Walerianem K., który został skazany na karę więzienia za zabójstwo 5 osób w okolicach Leśnej, a współpracował z Lelkiem przy zamachu na Carringtona?

Nie, nigdy z nim nie rozmawiałem i nie podejmowałem takich prób. Z tego, co wiem przebywa aktualnie w zakładzie karnym w Wołowie i jest skazany na dożywotnie pozbawienie wolności. Ma możliwość ubiegania się o przedterminowe wyjście z więzienia po 35 latach. Wyrok jest prawomocny, bo zdaniem dwóch instancji sądowych w wystarczającym stopniu udowodniono mu zabójstwo 5 przypadkowych osób w Leśnej. Zapoznawałem się z aktami sprawy. On był przekonany, że osoby, które za nim jadą na niego polują i jest w sytuacji zagrożenia. Dopiero później okazało się, że to drobne złodziejaszki. Wokół tej sprawy nie ma żadnych wątpliwości. Nie było zatem potrzeby wracania do tego tematu, bo z samych wyjaśnień Kima wynikała taka wersja zdarzeń. W innych historiach, o których mógłby opowiedzieć i są ciekawe z dziennikarskiego punktu widzenia, za bardzo nie uczestniczył. Nie było zatem potrzeby uruchamiania całej procedury, aby spotkać się z kimś skazanym na dożywotnie pozbawienie wolności.

O "wojnie zgorzeleckiej" więcej na kanale "Podejrzani"

Który z wątków zgorzeleckiej mafii, po licznych spotkaniach z Dariuszem Z., jest dla Pana najciekawszy z dziennikarskiego punktu widzenia?

Są to wszelkiego rodzaju historie osób, które zginęły, a do dziś ich ciała nie zostały odnalezione i są traktowane jako osoby zaginione. To nie była jedna czy dwie osoby, a zdecydowanie więcej. I nie byli to sami gangsterzy. Zdarzyło się, że zginął kilkunastoletni chłopak, który miał powiedzieć coś złego o żonie Carringtona i dlatego został zabity. Jego historię akurat wyjaśniono, ale jeśli takie przypadki wyjaśnione miały miejsce, to możemy tylko podejrzewać, do ilu niewyjaśnionych w ogóle doszło. Czy te historie uda się kiedykolwiek rozwiązać? Nie wiem. Niemniej tym ludziom i ich rodzinom należą się takie wyjaśnienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na goerlitz.naszemiasto.pl Nasze Miasto